Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na głowie, przechadzał się po stajni, paląc cygaro. Wkrótce wszedł sam pan Alfons w stroju podobnym i zaczął koleją wymawiać jakieś angielskie słowa, a chude szkapska oglądały się i rżały, jakby głodne były. W kącie stała waga, i na téj wadze zważył pan Alfons małego chłopca stajennego. Gniewał się na niego i uderzył go nawet dwa razy szpicrutą, że pół funta więcéj ważył nad miarę.
Kapistran zapłakał nad takiem gospodarstwem swego zięcia — a tymczasem zmienił się obraz.
W głębi widać było wielkie miasto. Na pierwszym planie stała wielka trybuna a na niéj poznał Kapistran Antosię.
Siedziała w pysznéj jedwabnéj sukni, z złotym wachlarzem w ręku.
Mówiła po francuzku, bo miała towarzystwo z kuzynek męża. Matki jéj nie było... Rozpoczęły się gonitwy koni. Kapistran poznał chłopca stajennego na chudym koniu, który pierwszy do mety przybiegł. Posypały się rzęsiste oklaski, a nazwisko zięcia zabrzmiało od wschodu do zachodu. Antosia pokraśniała z radości.
— A toż to głupstwo mospanie! — zawołał Kapistran, aż się Napoleon I z chwilowéj drzemki przebudził — toż to głupstwo kapitalne, aby z tego mieć sławę, że wychudzony stajenny chłopak na chudéj chabecie do mety pierwszy przyjechał! Dawniéj bywały inne turnieje... gdzie mości panie sami rycerze uderzali na siebie z morderczą bronią... bywali mężowie, którzy pierś swoją nastawiali za kraj... to mi była sława! A dzisiaj pożal się Boże!... Czyż oni poszaleli? czy tak nizko upadli?