Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cezar spojrzał w karty Kapistrana i uśmiechnął się.
— Zawsze ten sam! — rzekł z cicha do siebie.
Gra szła daléj. Obaj adwersarze Kapistrana, zapalali się coraz więcéj. Karty padały jak trupy podczas walki, a Cezar usuwał je na bok, jakby należał do stowarzyszenia genewskiego.
Wreszcie skończyła się gra.
Obaj Napoleonowie przegrali.
Kapistran zrobił dziewięć!
Podczas, gdy obaj Napoleonowie zwadę podnieśli, wołając że to gra nieuczciwa, a szlachcic lubelski już o pojedynku myślał, położył Cezar swoją rękę na środku stołu i rzekł:
— Mości Kapistranie! Powiedz mi łaskawie, jeżeli preferansa grasz tak rozsądnie, że zawsze oczkiem niżéj bierzesz, dlaczego w stosunkach swoich byłeś tak nierozsądny? Gdy na kilka godzin przed śmiercią jejmość twoja powiedziała ci, że pan Alfons z Antosią chce się żenić i że to dla was wszystkich wielkie szczęście będzie, dlaczego wtedy — pytam — nie odpowiedziałeś magnifice, że nigdy nie grasz nad to, co masz w ręku, że zawsze lubisz grać niżéj, i że z tego powodu na małżeństwo Antoniny z Alfonsem nie zezwolisz! Przecież wiedziałeś, że taki konkurent jak pan Alfons to gra nad twoje siły. Mając takiego konkurenta a następnie zięcia, powinieneś był wiedzieć, że to gra wysoko wyciągnięta i że czyhający djabeł zaraz „contra” powié...
— Złote słowa mości dobrodzieju — odparł z ferworem Kapistran — to samo prawie mówił mi raz ksiądz