Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łędzie? Człowiek nie powinien nigdy wszystkiego stawiać na kartę — lepiéj grać mniéj niżeli więcéj!
W téj chwili otworzył służący drzwi od pokoju bawialnego. Z tego pokoju dobiegł gwar w postaci śpiewu i gry fortepianowéj.
— Czy to panna Antonina śpiewa? — zapytał pan Baptysta, zapomniawszy o sprzeczce z sąsiadem — a któż gra?
— Tak... to Antosia — odparł pan Kapistran okrywając się chmurą dymu — a na fortepianie przygrywa jéj... pan... pan Alfons, jeżeli się nie mylę!
Pan Baptysta spojrzał na proboszcza. Proboszcz mięszał karty w milczeniu.
Zaczął po chwili pan Baptysta.
— Coś kochany sąsiad bardzo się jąkał, gdy mu przyszło wymówić imię pana Alfonsa... nie jest to bez kozery!
— Jak was kocham, niéma żadnéj kozery! — odparł gospodarz — ot zazwyczaj jak młodzi ludzie bawią się i kwita! Tyle ich co się zabawią!
— Dobrze — mówił daléj nieubłagany adwersarz — bawić się można zacnie i poczciwie... ale czasami z téj zabawy coś wyskoczy niespodzianie, że ludzie potém napróżno gębę rozdziawiają!
— Cóżby tam mogło stać się? Nic, jak was kocham nic!
— Mówią, że się o Antosię stara!
— Kto? Pan Alfons? A gdzieżtam mnie do panów, którzy chowają konie na wyścigi! Gdzież Antosi do kuzynowstwa z Radziwiłłami!.