Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czynie przezroczyste, pełne płynu złocisto-połyskującego.
— Masz! — rzekł Olimpijski. — Pij to sobie czasami, gdy ci będzie bardzo źle na świecie! — I z temi słowy wręczył Greczynowi podarunek.
Gdy już zniknęła postać wielkiego niebianina, naraz w głębi podcieniów rozległ się szyderski wybuch śmiechu. Eugienes odwrócił głowę i spostrzegł wychodzącego zza kolumny w dziurawym płaszczu Antystenesa, który podówczas właśnie zaczynał był publicznie nauczać cynizmu.
— Jeśli się nie mylę, podsłuchiwałeś mą rozmową z ojcem Zeusem — rzekł niechętnie Eugienes. — Toby cię jednak nie powinno do drwin usposabiać. Wielkie zagadnienie ziemskiego szczęścia, obchodzące zarówno Greczyna, jak pierwszego lepszego barbarzyńcę, umysł boski zważył oto na swej szali i wydał ostateczny wyrok. Czy słyszałeś?
— Tak jest, Eugienesie, słyszałem i pozyskałem nowy dowód tego, o czem wiedziałem już oddawna, a co dla ciebie zawsze będzie równie niedostępne, jak dla barana tryumf nad wilkiem. Nigdy bowiem nie zrozumiesz, że jesteś łatwowierny, ponieważ jesteś łatwowierny. Dzięki tym przymiotom,