Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pies natychmiast pod ławę i tam się położył Dopiero wszyscy na żyda, że trzyma psa, który krew chrześcjańskiego człowieka chlipie.
— Kto to widział, żeby takiego hycla przy karczmie trzymać! — wykrzykiwała jedna z bab. — Toć on ten sam, co to świnkom ogony odgryza! — zawołała druga. — Żadnego bezpieczeństwa nie będzie, póki tu taką psia-juchę będą chowali! — powiedziała ze zgorszeniem trzecia, wyprowadzając swój wniosek z łakomstwa Kwiatka na krew ludzką i świńskie ogony.
Szmul uważał sobie za święty obowiązek karczmarza dać zadosyćuczynienie oburzeniu swoich gości, tembardziej, że i jego drażniła zupełna obojętność i brak skruchy u psa, który się dopuścił już tylu kryminalnych przestępstw, a teraz, jakby nigdy nic, leżał oto spokojnie pod ławą i tylko się oblizywał.
— Myślicie, że ja mało przez niego straciłem, przez tego gałgana! — zawołał Szmul z niejaką chełpliwością i wystąpił z zaszynkwasu, co było dowodem jakiegoś nadzwyczajnego zamiaru. Jakoż żyd się zawinął, pochwycił stojący przy kominku ożóg i, uzbrojony tym orężem, zaczął szturchać psa pod ławą. Sprawiło to jak najlepszy skutek, gdyż opinja publiczna, przed chwilą jeszcze zwrócona przeciw żydowi, była teraz po jego