Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

AMA: Więc jest pan tak nieubłagany!
WIELKI DZIENNIKARZ: Pani droga, kto używa tak dramatycznych wyrazów! Żądała pani szczerości, więc wypowiedziałem swoje zdanie.
AMA: Czy istotnie sztuka Alfreda taka zła?
WIELKI DZIENNIKARZ: Aż tak zła — nie, broń Boże. Przeciwnie — widać ogromny spryt, zręczność… bardzo nawet dużą… I owszem… Nie ulega kwestyi, grywa się rzeczy gorsze — czemu nie? Ale bez tych pretensyj!
AMA: Biedny Alfred! Ale czy musi pan to wszystko napisać? Musi pan?
WIELKI DZIENNIKARZ: Naturalnie — muszę. To wypływa z całego mojego planu życiowego.
AMA: Nie rozumiem.
WIELKI DZIENNIKARZ: Z życiem musi się coś zrobić, pani droga, nieprawdaż? Chce się z niego coś mieć. Jakżeż więc. Jestem recenzentem, na każdą niedzielę piszę swój fejleton. Raz na tydzień wydobywam się z rzeszy bezimiennych, znaczę coś na świecie. Teraz proszę pomyśleć. Czy czytaliby ludzie mój fejleton, gdyby przynosił wodę z cukrem? Czy nie czytają go, nie oczekują go wprost, nie wydzierają go sobie — właśnie dlatego, że jest zaprawiony nie cukrem, ale całkiem innemi ingredyencyami?
AMA: Ludzie są źli…
WIELKI DZIENNIKARZ: Tembardziej nie