Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dyspozycji wielki dziennik. I to w naszych stosunkach! U nas, chwała Bogu, redaktorzy nie są, jak gdzieindziej, fanatykami, co antagonizmy zasadnicze traktują… fanatycznie. Każdy redaktor z przeciwnego obozu drukuje wszystkie wzmianki, artykuliki, jakie tylko zechcę. Wielka polityka swoją drogą, ale w sprawach osobistych — solidarność! Solidarność osobista nadewszystko!
ALFRED (z irytacyą): Tem gorzej dla mnie!
STARZECKI: Jakto: tem gorzej dla ciebie? Ty chyba nie wiesz, co mówisz, Alfred! A właśnie tej solidarności będziemy teraz potrzebować — więcej, niż kiedykolwiek.
ALFRED (wybucha): A niechże mi ojciec da nareszcie spokój z tym aparatem reklamowym! Już obrzydzenie mnie bierze!
STARZECKI (w oczy): Znowu paroksyzm? Jeszcześ się nie wyleczył z dzieciństw? To słuchaj. Powtarzam ci: teraz będziesz mojego — jakeś go nazwał — aparatu więcej potrzebował, niż kiedykolwiek.
ALFRED: Gwiżdżę na to wszystko!
STARZECKI: Przestaniesz gwizdać, jeśli ci coś powiem. (Powoli z naciskiem): Stanisław Bodeńczyk napisał sztukę.
ALFRED (spokojnie): Słyszałem.
STARZECKI: Aleś jej nie czytał, a ja ją czytałem.