Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jakbym istotnie zbrodnią popełnił i już mi miecz Damoklesowy wisiał nad głową.
MIROSZ: A może twoje sztuczydło jest istotnie zbrodnią?
ALFRED: Niech cię wszyscy dyabli! Ładnie dodajesz mi otuchy! (Do Bodeńczyka). Powiedz ty, Stachu, podoba ci się moja rzecz? Gadaj, przecie treść znasz, nie róbcież takiej atmosfery grobowej!
BODEŃCZYK: Powinieneś mieć powodzenie, Alf!
ALFRED: Dziękuję ci, Stachu, w ciebie zawsze wierzyłem. A ja muszę mieć powodzenie! Szturmem wezmę tę budę, szturmem wezmę miasteczko — po to przyjechałem! Pokażę filistrom, co to sztuka, teatr, Europa, pokażę — i z podniesioną głową stanę przed mieszczaństwem: rodziną moją kochaną! (Biega). Za godzinę! Jak ja czekałem na tę chwilę… Rzucić rękawicę starym prykom, wywołać raz „Stimmung“ co się zowie, wywołać życie —cudowne, artystyczne życie!
SWARA (z rozczarowaniem): To ty taką gruboskórną apoteozę życia dajesz?
ALFRED: A ty myślałeś, że katafalk ustawię na scenie i sam będę stał przy nim, jak płaczka? Paryż, Paryż daję! Dreszcz nowy przynoszę! Senzacye nerwowe takie, jakich nikt zapewne jeszcze w waszej budzie nie przeżył!…