Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dobrze… Pamięta pani o tych gwiazdach, co oddalone od siebie o miliony mil… krążą, wirują, a mają dusze, które…
AMA: Dusze, które…
ALFRED: Nie, nie to chciałem powiedzieć. Tylko… (Mierzy pokój wielkimi krokami, staje). Czemu pani ostatecznie daje się terroryzować? Jest pani przeżytkiem jakichś czasów przedpotopowych. Dziś panny są inne… Trzeba walczyć, wyrwać się, bodaj w świat iść…
AMA: Myślałam już nieraz, ale…
ALFRED: Do Paryża, do Monachium! Tam życie, tam raj! Tam dusza kwitnie… wśród skarbów sztuki i swobody zacznie pięknem żyć, sama tworzyć piękno! Byle wyrwać się stąd… z tego gniazda okropnego, gdzie wszystko się obraca w brzydotę, w truciznę, we wstręt ten okropny… Uciec, uciec… ach!
AMA: Pan to tak mówi…
ALFRED: Naturalnie! Czuję przecie doskonale, że tutaj spodleję, zgniję!
AMA: Więc czemu pan tego nie zrobi? czemu pan nie idzie w świat?
ALFRED: Ja? Hahahaha!
AMA: I to — pan! Pan!! Artysta!
ALFRED: Boże mój, chwilami tak człowiekowi doskwierają, że i o tem przychodzi wątpić!?