Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Marya! (Z rozpaczą). Niech się pani zmiłuje! niech mnie pani nie zabija! (Schyla się przed nią błagalnie).
AMA (ze łzami): Boże, Boże… Co ja poradzę! Kiedy bo… Pani to musi zrobić! Pani go puści!…
FELKA: Ja — Fredzia!
AMA: On za szlachetny, aby pierwszy… A przecie… Jeśli pani go kocha…
FELKA: To cały mój świat!
AMA: Pomyśl pani… co to za przyszłość dla niego… co za los…
FELKA: Jezus Marya, Jezus Marya!
AMA: Trzeba mu dać wolność… trzeba… Niech go pani uwolni! Teraz ja panią proszę (w pozycyi błagalnej). Błagam panią! Niech go pani uwolni!
FELKA (z wybuchem): A poznałam, że mi go pani chce wydrzeć! Dla siebie, dla siebie go pani chce złapać! I cóż to pani lepszego odemnie? Że pani ma pieniądze ? Że pani ma wielgą edukacyę? Niedoczekanie wasze!
AMA (ochłonąwszy): Przecie ordynarna dusza wylazła! (Odwraca się). Myli się panna… Ja tu wcale nie jestem interesowana… Chciałam tylko wyrwać człowieka z kałuży, do której, widzę, panna go… Żegnam! (Wychodzi).
FELKA (Idzie za nią parę kroków. Na progu — z zawziętością): Na złamanie karku! (Chwilę biega nerwowo, wkłada kapelusz).