Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

FELKA (chwyta go za rękę, sadowi na sofie, klęka przed nim): Fredek! Fredek!!
ALFRED: Ale nie, nie! Nie dam się zwieść… Pójdę za własną indywidualnością, za własnym instynktem… On mnie dotąd prowadził — i przecie nienajgorzej… Jestem najmłodszy w naszej paczce, a przecie moje imię jest najgłośniejsze… Dyabłem mię nazywają, (śmieje się dziecinnie) hahaha! jakeś powiedziała? dyabłem?
FELKA: Na własne uszy słyszałam!
ALFRED: A moje sonety? Który z nich tak formą owładnął?
FELKA: Śmiej się z nich wszystkich, Fredziu! A jak już napiszesz swój dramat — Szekspira przerośniesz!
ALFRED: Felka! (Przybiega do niej, chwyta w gorący uścisk).
FELKA (oswobadza się, odstępuje): Wiesz, Fredziu…
ALFRED: Co, najdroższa?
FELKA: Czy doprawdy… czym doprawdy… ci droga?
ALFRED: Rozumie się! Kogóż ja…
FELKA: Bo czasami zdaje mi się, że ty mnie nic a nic…
ALFRED: Kociaku!
FELKA: Że ty tylko siebie kochasz… a mnie wówczas tylko… Ee, kiedy nie umiem się wyjęzyczyć!