Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ALFRED (z drugiego pokoju): A co tam u dyabła za krzyki?
LISTONOSZ: Pa'm do nóg panu dobrodziejowi! Przekaz, przekazik do pana dobrodzieja.
ALFRED : I nie może pan tam dać do podpisania?
LISTONOSZ: Nie mogę, panie dobrodzieju. Takie już prawo.
ALFRED Zaraz… zaraz… Że też te formalności przeklęte… (Wchodzi w koszuli i spodniach, ze zwisającemi szelkami). Dużo to tego pan ma?
LISTONOSZ: Pięćdziesiąt grajcarków, panie dobrodzieju!
ALFRED: Bodajże wszyscy dyabli! Wartoż to było mnie budzić? Weźże pan sobie ten milion, a po raz drugi…
FELKA: Ależ Fredziu…
ALFRED: Powiedziałem: weź pan to świństwo i nie budź mnie u dyabła po raz drugi! (Podpisuje przekaz, przeciąga się zaspany). Aaa!
LISTONOSZ: Całuję rączki panu dobrodziejowi! Pa'm do nóg! (Odchodzi).
FELKA: Bój się Boga, Fredek, coś ty zrobił?
ALFRED : Na urągowisko miałem schować głupie pół guldena? Rozesłaliśmy 300 egzemplarzy, po pierwszych paru przesyłkach listonosz wcale się nie pokazał, teraz… (Ziewa). Żeby mnie przynajmniej nie był zbudził!
FELKA: Ależ Fredek, my jesteśmy bez centa!