Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to z sobą, Fredek, weź! Będziesz przynajmniej wiedział, że święta. No, mój ty… A co ja pocznę!
ALFRED: Mamo! (Rzuca jej się na szyję). Ale dosyć, dosyć!
RADCZYNI: Dosyć, powiadasz… (Wtyka mu do ręki pieniądze). To idę, idę… A zaglądnij-że tu jutro, jak ojca nie będzie… Boże mój, poco tyle napiekłam!
ALFRED: Kochane matczysko! Ale furda! teraz jazda!
MIROSZ: Z tego gniazda mieszczaństwa!
BODEŃCZYK: Jazda, i z fantazyą! Hejże!
(Silnym głosem):
Kto chce z nami igrać — niech igra!
WSZYSCY:
Ale zje sto dyabłów, nim wygra!
(Dźwigając powiązane w kocu rzeczy, opuszczają pokój. Głosy ich dochodzą z korytarza coraz ciszej).

Kurtyna powoli spada.