Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

MIROSZ (zdala): Jak się spłuczesz przy kartach do naga, będziesz nagą duszą! Teraz płać i bądź kontent, że my artyści za twoje pieniądze pić chcemy!
SWARA: To pan na studya artystyczne przyjechał?
SAGAN: Ja agronom jestem, panie, ale…
BODEŃCZYK: Ale o zdecydowanym kierunku modernistycznym — prawda?
SAGAN: Naturalnie, panie, naturalnie. Jak się przyjeżdża z Podola, panie, gdzie człowieka tygodniami nie widać, a dziewczyny się kąpią raz na rok…
BODEŃCZYK: Musi się być modernistą.
SWARA: A ja panu powiadam, że modernizm funta kłaków nie wart! że to puste słowo, łupina bez treści… Artysta jest wizyonerem, panie, widzi to, czego gawiedź tępemi ślepiami nie dostrzega…
SAGAN: Ja też przyjechałem, aby mi artyści pokazali, czego u siebie na wsi nie mogłem… Bo jeśliby o zwyczajne sikorki chodziło…
SWARA: Czy nie potrafisz pan ani na chwilę wznieść się nad te kretyniczne dowcipy? Taniec szkieletów! Oto, co artysta dostrzega, przebijając się przez złudne pozory bytu… Taniec szkieletów, panie…
BODEŃCZYK (łagodnie): Ależ Swaro, duszo kochana, pan nie dowcipy prawi, ale całkiem