Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiesz, nic, nic takiego nie mam, co wytrzymało próbą.
ALFRED: Jaką próbę?
BODEŃCZYK: Przyszedłem do przekonania, że napisawszy rzecz, trzeba ją zamknąć w szufladzie na dwa lata, potem dopiero osądzić.
ALFRED (rozbawiony): Dobryś!
BODEŃCZYK: Dlatego teraz nie… (Prędko, by przejść na inny temat). Za to twoje wiersze czytałem w ostatnim „Tygodniu"…
ALFRED: Czytałeś… i…?
BODEŃCZYK: I zazdrościłem.
ALFRED: Znowu kpiny?
BODEŃCZYK: Jakie „znowu"? Alf, mówić z tobą dziś nie można! Zazdrościłem ci formy.
ALFRED: Czego? że sonety kują? że piszę rzeczy, jakie ty jeszcze w gimnazyum… i które tylko mamutom mogą się wydać czemś bezwzględnie…?
BODEŃCZYK: Wypowiadasz to, co chcesz wypowiedzieć. Nie mniej, nie więcej. I to tak łatwo… igrając.
ALFRED: To prawda. Piszą z wielką łatwością…
BODEŃCZYK: Czuć to… A nie wiesz — (coraz bardziej wzburzony) — nie wiesz, co to za męka… nie módz znaleść formy!
ALFRED: Dziękuje ci. Niezadługo będziesz zazdrościł mnie i katarynce.