Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ALFRED: Głupio. Czemu nie radzisz sobie w inny sposób?
BODEŃCZYK: Naprzykład?
ALFRED: Muszą przecie być sposoby. Czemu nie posyłasz do jakiejś redakcyi wierszy swoich, artykułów. Nie namawiam cię do dziennikarstwa… to świństwo… ale… całkiem zdaleka od prasy się trzymać? Trzeba światu dać się poznać! Ostatecznie — prasa potęga!
BODEŃCZYK: Prostytucya także potęga.
ALFRED: Słuchaj–no, Bodenius. Przecie nie powiesz, że ja, ponieważ drukuję od czasu do czasu w jakiemś czasopiśmie…
BODEŃCZYK: Ty co innego.
ALFRED: Co przez to rozumiesz? (Z rozdrażnieniem): Co to znaczy? Ze ty gwiżdżesz na gazety, boś poeta, artysta, a ja…
BODEŃCZYK: Uspokój się, Alf.
ALFRED: Więc powiedz. Bo ja już od dłuższego czasu widzę…
BODEŃCZYK: Nic nie widzisz. Rzecz cała w tem, że ty masz co drukować, a ja nie.
ALFRED: Ty nie masz co drukować? (Staje przed nim z rosnącą wewnętrzną irytacyą). Nie, to musi być postawione jasno. Ta twoja tajemniczość, dziwne postępowanie… Czasem mi się wydaje, że ty jeden z pośród nas wszystkich masz w sobie to… to niepojęte, niewytłómaczone,