Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zapewne nadszedł testament?
— Nie inaczej, mości dobrodzieju — ciągnął dalej mandatarjusz. — Nagle i niespodziewanie pojawił się Kost’ Bulij w Żwirowie, i jednem słówkiem obalił wszelkie nadzieje hrabiego. Nieboszczyk starościc zostawił testament, którym cały majątek zapisał komu innemu.
— A tym innym był mój Julek, Gracchus — zawołał Katilina.
— Kto, kto? — zapytali jednocześnie ekonom i mandatarjusz.
— Wasz dziedzic dzisiejszy.
— A tak, Kost’ Bulij złożył testament w sądzie, a w kilka tygodni instalował pan komornik Gramarski nowego dziedzica, o którym ani się przyśniło nikomu.
— Cóż na to hrabia Zygmunt?
— Z początku chciał podobno wszczynać proces, ale się prędko odradził i poprzestał na swojem Orkizowie.
— A zkądże do djabła Juliusz przyszedł do tej łaski u starościca?
— Tego się pan tylko od niego samego możesz dowiedzieć. Jest podobno nie tylko imiennikiem ale i jakimś dalekim krewnym starościca, a ojciec jego miał nawet być w przyjaźni z nieboszczykiem starostą.
— Hm, hm — mruknął Katilina, jakby niezupełnie jasno pojmował stan rzeczy.
— O wszystkiem tem dowiesz się pan najlepiej jak mówiłem od niego samego.
— Prawda — mruknął Katilina.