Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co robisz! — szepnął mu głos znajomy.
Stary kozak cofnął się wtył i zgrzytnął zębami.
I ten tutaj! — mruknął z wściekłości.
— Katilina! — wykrzyknął Juljusz.
Pan Damazy Czorgut przybywał jak zawołany, aby wcale nierównej przeszkodzić walce.
Rozpierając się szeroko na swych silnych nogach i wpatrując się groźnie w twarz starego klucznika, rzekł swym zwyczajnym lapidarnym stylem.
— Słuchaj-no ty, stary drabie, ciężą ci już widzę twoje kości, ja ci wnet ulżę ciężaru.
Kośt’ Bulij mimowolnie cofnął się w tył.
Od owego spotkania w czerwonym pokoju, czuł on wielki respekt dla nieustraszonego awanturnika.
Juljusz uniesiony gniewem do najwyższego, chciał koniecznie rzucić się na klucznika.
— Stójże! — zagrzmiał mu Katilina niecierpliwie.
— Ja się sam z nim rozmówię — dodał.
Stary kozak przez ten czas uspokajał się widocznie. Znikł ten dziki, srogi wyraz z oczu i twarzy, a pozostała właściwa mu surowość i pochmurność.
Stał wyprężony na miejscu i jedną ręką sięgnął w zanadrze.
Katilina postąpił o krok naprzód ku niemu.
— Z kim to ty mówiłeś, zuchwalcze? — zapytał go zaciskając zęby.
Kośt’ Bulij wyciągnął rękę z zanadrza i łysnął małą krucicą.