Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— W domu cię niezastałem.
— A czegoż pan chcesz odemie?
— Chciałem pogadać z tobą wyraźnie i otwarcie...
Kośt’ kiwnął głową niechętnie.
Juljusz ściągnął brew.
— Ani ty, ani twój gość, maziarz, nie zdajecie pojmować waszego położenia... waszego....
Kozak wzgardliwie machnął ręką
Gwałtowna, nieokrzesana, chłopska natura starego sługi dworskiego nie dała się powściągnąć w chwilach gniewu i oburzenia.
— Nie wściubiaj lepiej swego nosa, gdzieś nie dał grosza! — wrzasnął z wściekłości.
— Schowaj swoje durne rady dla siebie samego — dodał postępując naprzód z zaciśnietemi pięściami — a fora ztąd bo na kiju wyskoczysz!
Nieprzygotowany na taki grad słów zelżywych, Juljusz stał w pierwszej chwili oniemiały z gniewu i oburzenia.
— Łotrze! — zawołał nareszcie, trzęsąc się od złości.
Stary kozak srodze zawrócił oczyma.
— Tyś sam łotr! — huknął w odpowiedź pioronującym głosem. — Nieboszczyk pan zrobił z ciebie, charłaka bez butów, wielkiego pana, a zato i po śmierci nie chcesz szanować jego woli, psij synu!
Juljusz w kułak zacisnął pięści i nie zważając na nic, chciał w obces rzucić się na olbrzyma, ale w tej chwili ktoś silnie powstrzymał go za rękę.