Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a wtedy wystąpię otwarcie i śmiało — rzekł sobie z silnem postanowieniem.
— Przybyłem tu przecież z troskliwości o niego samego — poszepnął, jakby sam sobie dodawał otuchy.
W tej chwili drgnął znowu.
Zdawało mu się wyraźnie że coś zaszeleściało za jego plecyma w pobliskich zaroślach agrestu.
Obrócił się, a tuż jakiś cień mignął mu przed oczyma, jakby jakaś postać ludzka, zniknęła nagle w dziko wybujałych krzakach.
W tejże samej chwili oczekiwana łódka przybiła do brzegu.
Juljusz szybko wystąpił z swego ukrycia, a nagle stając jak wryty na miejscu, głośny wydał wykrzyk, na który jakby echo odezwał się jakiś inny głos w pobliskich krzakach agrestu.
Z przypartej do brzegu łódki wyskoczyła drobną nóżką młoda dziewczyna w lekkiej różowej sukni, obciśniętej u góry białym pikowym kaftanikiem. Główkę osłaniał okrągły kapelusik tyrolski z błękitną do koła wstążką. W ręku wisiał zgrabny słomkowy kosyczek, który niezupełnie zamknięty, pozwalał obok robótek kobiecych widzieć jakąś elegancko oprawną książkę.
Na nałgy, niespodziewany wykrzyk Juljusza, drgnęła młoda dziewczyna przestraszona, a szybko podnosząc głowę, powiodła do koła niebieskiimi jak kwiat bławatu oczyma.
— Eugenia! — wykrzyknął Juljusz znowu.
Na twarz dziewczyny wystąpił silny rumieniec, drżą-