Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Juljusz spieszył w tę stronę, orjentując się bacznie śród krętych, najczęściej zwodniczych ścieżek.
Niebawem natrafił na szerszą cokolwiek ulicę, a postępując wprost za jej kierunkiem, ujrzał z dala gęste zarośla trzciny i szuwaru, który w ciągu pięcioletniego opuszczenia ogrodu okryły bujnie tak troskliwie utrzymywane niegdyś brzegi i tylko wierzchołki drzew pozwalały widzieć z położonej w środku wysepki.
— Wyborne miejsce do tajemniczych schadzek — wykrzyknął Juljusz mimowolnie — możnaby się ukryć przed samym Argusem!
I prawie bezmyślnie postępował wzdłuż brzegów, próbując tu owdzie przejrzeć przez gęste zarośla.
Nagle przystanął uradowany.
Jedna wąska smuga stawu była zupełnie wolna od zarośli, a kamiennemi płytami wyłożone pochyłe wybrzeże wskazywało, że tu dawniej przybijały łódki, z wysepki.
Teraz jeszcze znajdowało się w pobliżu kilka starych, na poły spruchniałych łodzi z wygodnemi, skórą wybijanemi siedzeniami, a koło nich mnóstwo mniej więcej zgrabnie wyciosanych spoczywało wioseł. Juljusz nie mógł przytłumić lekkiego wykrzyku zadowolenia.
— Pojadę do wysepki! — zawołał sam do siebie.
I przystępując bliżej do łódek, przymocowanych na łańcuszkach do wielkiego żelaznego pala, wybierał oczyma, która z nich najlepiej nadałaby się do podróży.
Nagle wstrząsł się z lekka i pilnie nadstawił uszu.
Śród głuchej ciszy przerywanej tylko świegotem pta-