Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie ma co mówić — rozpamiętywał — tęgi łeb u tego Żachlewicza! Jak wszystko wykalkulował! Wielka szkoda że nie ma egzaminów na mandatarjusza i polizei rychtera! fiufiu! cały cyrkuł zakasowałby z kretesem!
Po tym wybuchu swej adoracji, pomieszanej znacznie z zazdrością, przystąpił pan sędzia w dalszym mnologu do właściwej rzeczy.
— Dowiedzione już — prawił dalej — starościc nie był przy zdrowych zmysłach umierając, a my postawimy dowody, że mu brakowało piątej klepki i za życia.. Testament musi być uznany za żaden... null und nichtig, mości dobrodzieju!.... Jaśnie wielmożny hrabia pan z panów, obejmie majątek ob inteslato.... ten niedowarzony młokos dostanie szczutka w nos.... a ten jego przyjaciel i zausznik frrr — zafurczał nagle, ale tuż zaraz przymilkł coprędzej, bo za plecyma swemi posłyszał tętęnt konia, a obróciwszy się ujrzał Juljusza.
Pochwycił skwapliwie za czapkę i ukłonił się jak mógł najuniżeniej.
Zacny nasz mandatarjusz miał tę chwalebną zasadę, że nie lubił nigdy zarzucać sieci przed niewodem, czyli inaczej strzegł się jak ognia pokazać się pierwej swe drapieżne pazury, aż póki wszelkie nie usunęło się niebezpieczeństwo.
Juljusz uprzejmem skinieniem głowy odpowiedział na uniżony ukłon swego oficjalisty i nie zatrzymując się wcale, pognał dalej.
— Gdzie też on jedzie? — zagadnął się mandatarjusz.
Juljusz skręcił w lipową ulicę.