Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się Czukczów bałem. A wy paliliście? Co? nie? Bo ogień widzieliśmy w waszej stronie?
— Paliliśmy; rzeczy nie mamy, jedzenia. Zmarzlibyśmy.
Opowiedzieli, jak stracili rzeczy, jak goniło ich morze.
— Oj nie morze to było, nie morze! — westchnął Buza. — Aby tylko dobrnąć do domu szczęśliwie...
Smutno powlekli się z powrotem wzdłuż skał, a musieli okrążać, gdyż wiatr zwiał ich dużo dalej za Pawal. Ogni starali się nie palić i jechali bez wytchnienia, ile psom sił starczyło. Buza oczu nie spuszczał z kamieni, wciąż się wdal wpatrywał i po bokach rozglądał.
Nagle psy z ujadaniem rzuciły się ku skałom. Buza ledwie je wstrzymał.
— Tego tylko brakowało! — rzekł pobladłemi wargami: — skalny człowiek.
Ze szczeliny wyglądała głowa śniada i nieruchoma.
— Przeżegnaj go, ojcze misjonarzu! Przeżegnaj go!
Misjonarz drżącemi rękoma zrobił znak krzyża, ale głowa nie zginęła. Stefan wstrzymał rwące się psy i przypatrywał się jej uważnie.
— Otowaka! to ty? — krzyknął wreszcie, gdy z za zrębu wysunął się stary, wychudły i wybladły Czukcza, prowadząc za rękę małego chłopaczka.
— Ja, Otowaka... Kituwja... — rzekł, ale kurcz ust nie dał mu dokończyć, więc tylko ręką machnął