Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   115   —

naczelnik też swoje dzieci do tej szkoły zgodził się posyłać...
— Przecież mówiłem, że już się zgodził! — niecierpliwił się komendant. — Pozostaje mu podziękować! Zbieraj się, Beniowski, rychło i jedź z nami, a wieczorem proszę do mnie na kolację.
Wieść o nowej „łasce“ piorunem rozbiegła się po wiosce i miasteczku. Czapkowali Beniowskiemu już wszyscy, i swoi i obcy, a niektórzy nawet zabiegali mu drogę, zatrzymywali go, żeby z nim pogadać, przypomnieć się, poprosić o dostawę opału albo wody do projektowanej szkoły, starali się o miejsce tam stróża lub kuchty dla siebie oraz znajomych.
— Bo przecie sam sobie warzyć nie będziesz!? A gdzie budować zamierzasz?
— Na brzegu Bystrej, przy ujściu rzeczułki Pijanej...
— Pocóż aż tam?... — dziwili się.
— Stąd niedaleko; widać z wioski, a na uboczu zarazem, więc będzie dla nauki poręcznie, spokojnie...
— Prawdę mówisz, Auguście Samuelowiczu!... Mądre są twe postanowienia we wszystkiem! Ale nie zapomnij i o nas w swem szczęściu!
Nazajutrz o świcie zbudził przyjaciela Chruszczow, oznajmiając, że przyjechali woźnice z Czekawki oraz cieśle, że przywieźli przyciesia i pytają, gdzie je zwalić. Ubrał się chyżo Beniowski i wyszedł do ludzi, częstował ich wódką, kazał warzyć dla nich