Strona:Wacław Gąsiorowski - Pani Walewska 02.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w uśmiechach, zasłaniał frazesami, odwracał aluzje, mimo całą swą zręczność, nie zdetonował Anetki.
— Panie marszałku — rzekła śmiało Tyszkiewiczówna — dlaczego unikasz rozmowy o tem, co nas wszystkich najwięcej obchodzi!
— Unikam! — odparł swobodnie Duroc. — Ale przecież pani dotąd słówkiem nie wspomniała o Komisji Rządzącej!...
— Bo nie o niej chcę mówić!
— Więc pani uważa...
— Że jesteśmy w konstelacji Ludwików, a tem samem wschodzących gwiazd!...
— Parol, że nie mam wyobrażenia o astronomji!...
— Lecz niepodobna, abyś, panie marszałku, zaprzeczał jej istnienia!...
— Ja też tylko stwierdzam moją nieświadomość!
— Nawet wówczas, gdybym chciała ubolewać nad nieobecnością szambelanowej Walewskiej?...
— Nawet! — odrzekł oschle Duroc.
— Po tak kategorycznej odpowiedzi powinnabym kapitulować, lecz doprawdy nie posiadam zdolności fortecy ulmskiej, która podobno poddała się wczoraj bez wystrzału!...
— Ulmska forteca!? — powtórzył machinalnie marszałek, nie rozumiejąc zjadliwości konceptu Anetki.
— Ależ tak, panie marszałku! — zapewniała z komiczną powagą Anetka. — Kapitulowała bez wystrzału, na pierwsze wezwanie wywiesiła białą chorągiew! Słowem, nowy sukces! Aż dziwno, że generał Gouvion nie zarządził wiwatowego strzelania! Kostusia Łubieńska zapewnia, że to dlatego, iż pan szambelan Walewski dostał nietylko legję, ale i paroksyzmu febry... wskutek czego... wiwaty mogłyby mu zaszkodzić na zdrowiu!...
Panie Sobolewska i Konstancja Łubieńska wybuchnęły serdecznym śmiechem.