Strona:Wacław Gąsiorowski - Bem.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale cóż, arytmetyka była arytmetyką, a zmora zmorą. Tak, bo, od wyprawy na gwardje, zmora prześladowała naczelnego wodza, żarła go, zaprzątała myśl swarami, inwidjami, niweczyła plany, rozbijała kalkulacje.
Tu sztafeta się spóźnił, tam zaspał generał, owdzie, w decydującej chwili, nowa kombinacja objawiła się Skrzyneckiemu, gdzieindziej dwóch dygnitarzów się przemówiło — i w niwecz szedł plon spodziewany.
Żołnierz obocześnie jełczał, niszczał, marnował siły na daremnych marszach i kontrmarszach, pędził zziajany do tego samego Płońska, Garwolina, Kałuszyna, Siennicy, z których był ledwie powrócił, i po to, aby bez wystrzału, bez racji, bez celu znów powędrować na Pragę.
I żołnierz posępniał, chmurniał, drętwiał.
Niekiedy jeszcze, gdy przed frontem jawił mu się wódz naczelny, gdy ozwał się doń gromko, gdy mu zagrzmiał wezwaniem „umrzem lub zwyciężym“ — żołnierz, jakby budził się....
Na krótko atoli, bo podobno, w rozstrzygającej chwili, sam Skrzynecki zapominał o swem zaklęciu, bo podobno i on budził się, lecz tylko w obliczu parad, mszy polowych, przeglądów i biesiad.
Na jawie dowództwa swego, Skrzynecki nie widział dla się już ani śmierci chwalebnej, ani zwycięstwa — jeno pogrom, pogrom, pogrom, wychylający się doń z każdej bitwy, z każdego starcia. Na jawie, Skrzynecki już wierzył jedynie bałamuctwom o interwencjach, potencjach, niemieckich sympatjach, francuskiem braterstwie broni, tureckich janczarach i angielskich korwetach, na jawie Skrzynecki pragnął wygrać na czasie, przeciągnąć wojnę, nacieszyć się jeszcze honorami i adjutantami naczelnego wodza.
Paskiewicz wojsko przeprawiał na lewy brzeg Wisły, zwierał ramiona kolumn na zamknięcie Warszawy pierścieniem — Skrzynecki bawił się w chowanego z korpusikiem Gołowina.
Na tem zeszła wojsku polskiemu większa część lipca.
Przez trzy tygodnie Warszawa czytała z dnia na dzień, że Rybiński idzie tam i tam, że Chrzanowski stąd atako-