Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jeśli odsłonisz maskę, głos twój pójdzie na deliberacyę — postanowił.
Zaręba zawahał się przez mgnienie, coś, jakby strach, ścisnął mu serce.
— Odsłoń się! Wykluczyć go! Obrońca królów nie godzien zasiadać pomiędzy nami! Precz z Judaszami! Śmierć nieprzyjaciołom ludu! — posypały się głosy, niby kamienie.
— Jestem obrońcą praw i nieprzyjacielem zamaskowanej tyranii — zawołał grzmiąco i zerwawszy maskę, odrzucił ją wraz z płaszczem. Pokazał się w artyleryjskiej, zielonej kurcie, przepasany oficyerską szarfą, z krzyżem virtuti militari na piersiach i przy prostej szabli. Stał prosty, wyniosły, piękny uniesieniem. Był blady, jak płótno, usta mu drgały hamowanem wzburzeniem, ale oczami toczył nieulękle. Postąpił kilka kroków ku mistrzowi.
— Kto to? Zaręba! Porucznik artyleryi! Był delegatem do Paryża! Żołnierz z pod Racławic! Zaufany Kościuszki! — leciały szepty; ustępowali mu z drogi.
— Zdemaskowany niema prawa pozostawać dłużej na zebraniu — padł wyrok.
— Jestem posłuszny prawu i przysiędze.
Skłonił się w stronę mistrza i wyszedł z dumnie podniesioną głową.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·