Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jeszcze nigdy królewska krew nie została przelana przez Polaka!
— I nie daj Bóg, aby się znalazł tak odrodny syn ojczyzny! — podniosły się nowe wołania.
— W tem właśnie źródło naszego upadku i hańby — zagrzmiał ktoś namiętnie — w tem właśnie, iżeśmy oszczędzali królewskie łby; w tem, iżeśmy nie plenili mieczem magnackich chwastów! Król mógł działać na szkodę kraju, ale był nietykalny! Magnaci najzdradniejsi również byli nietykalni. A przez to swobodnie wyrastały zbrodnie, rosło uciemiężenie, mnożyli się tyranowie, a lud cierpiał i ginęła Polska. I zginie, jeśli jej nie zratujemy.
— Zbawić jeno może rewolucya! Tylko lud mocen jest wywyższać i poniżać, bo jeno lud panem i źródłem praw. Wotuję za śmiercią Stanisława Augusta, bywszego króla.
— I któż się ośmiela zaprzeczać nam prawa determinowania, nam, głosowi ludu?
— Zaprzeczam! Jesteśmy fakcyą, nie zaś reprezentantami. Zaprzeczać się ważę!
— Odwołaj, nieszczęsny! Zginiesz, zdrajco, królewski zbirze! — zerwała się zawierucha krzyków i wraz też kilkanaście sztyletów godziło w pierś Zaręby jadowitemi żądłami.
— Uderzajcie! Wasza wola! Stawam w obronie prawa! Nie ulęknę się tyranów!
Oczy świeciły zrowrogo, puginały groziły coraz bliżej, gniew huczał w głosach; zaledwie mistrz zdołał uspokoić powszechne wzburzenie.