Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 107 —

— Wynoś mi się w ten mig, a nie, to cię każę parobkowi wyrzucić... W ten mig! — dodała nieustępliwie.
Stara rzuciła się do niej przekładać i tłumaczyć, ale Jaguś jeno wzruszyła ramionami:
— Nie gadajcie do tego pomietła! Wiadomo, o co jej idzie.
Wyjęła ze spodu skrzynki jakiś papier.
— O zapis ci chodzi, o te morgi, a to je weź sobie i nachlaj się niemi!
Rzekła wzgardliwie, rzucając jej w twarz papierem:
— Udław się niemi choćby na śmierć!
I, nie bacząc na matczyne sprzeciwy, jęła śpiesznie wiązać toboły i wynosić je w opłotki.
Hankę zemgliło, jakby ją kto trzasnął między oczy, ale papier podniesła i zagadała z pogrozą:
— A prędzej, bo cię psami wyszczuję! — dławiło ją zdumienie, nie mogło się jej pomieścić w głowie, że to prawda. Jakże, całe sześć morgów pola rzuciła, kiej ten pęknięty garnek! Jakże! Musi być, co ma źle w głowie! — myślała, wodząc za nią oczami.
Jagna zaś, nie zważając na nią, już się wzięła do zdejmowania swoich obrazów, gdy Jóźka przyleciała z wrzaskiem:
— A korale mi oddajcie, moje są, po matce, moje...
Jagna zaczęła je odwiązywać ze szyi, ale się nagle powstrzymała.
— Nie, nie oddam! Maciej mi dali, to już są moje!
Jóźka poczęła piekłować, jaże Hanka musiała ją skrzyczeć, by dała spokój, bo Jaguś jakby ogłuchła na