Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 289 —

Że i krzywd zapomnieli i pamięci bied, i długich miesięcy rozłąki się zbyli, bo każden z całego serca cieszył się powrotem i swojemi, które raz po raz obłapiał i do serca przyciskał, a o różności wypytywał.
Kiedy zaś już sobie podjedli dosyta, ruszyli gospodarki oglądać i radować się dobytkiem, że choć już dobrze ściemniało, a łazili po obejściach i sadach, lewentarze poklepując, albo i tykając palcami obwisłe pod kwiatem gałęzie, kieby te kochane, dziecińskie głowiny.
Że już i nie opowiedzieć, jakiem weselem rozgorzały Lipce.
Tylko u jednych Borynów było zgoła inaczej.
Dom ostał prawie pusty, Jagustynka poleciała do swoich, Jóźka też z Witkiem poniesła się, kaj ludniej było i weselej, że jedna Hanka chodziła po ciemnej izbie, pohuśtując na ręku dziecko kwilące i już puszczając wodze żalom i bolesnym, palącym łzom.
Jeno że i w tem nie ostała dzisiaj sama jedna, bo ano Jaguś tak samo ciskała się w mrocznem obejściu, rychtyk temi samemi smutkami szarpana i tak samo tłukąc się, kiej ten ptak o klatkowe pręty.
Tak się już bowiem spletło dziwnie.
Jagna przyleciała jeszcze przed drugiemi, a chociaż mroczna była kiej noc i rozeźlona, rzuciła się do roboty, robiła, co ino jej wpadło pod oczy, za wszystkich; wydoiła krowy, napoiła cielaka, nawet świniom żarcie poniesła, jaże Hanka zdumiała się, ledwie wierząc własnym oczom. A ona, nie bacząc na nikogo, pracowała, jakby się chcąc zarobić i tak umęczyć, by