Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 282 —

— Niech będzie pochwalony! Jak się macie, ludzie kochane!
Juści, co chórem odkrzyknęli, cisnąc się do niego kiej te owce do pasterza, a w ręce całując, a za nogi obłapiając, a on ci każdego brał do serca, po głowach całował, po zbiedzonych twarzach głaskał, troskliwie pytał i z dobrem słowem odpuszczał, aż utrudzony siadł pod krzyżem, pot obcierając i te łzy poczciwe.
A naród skotłował się kiej ten wrzątek kipiący.
Buchnęła wrzawa, śmiechy, cmokania, płacze radosne, dziecińskie jazgoty, gorące słowa i szepty, krzyki, co jak śpiew się wydzierały z serc uszczęśliwionych, wołania tęsknic znagła zapomnianych; każda swojego na stronę odciągała i każden, kiej ten chojak, kolebał się pośród krzyków w kupie kobiet i dzieci, w radosnej wrzawie gwaru i płaczów... Dobrze ze dwa pacierze trwały powitania i byłyby się przeciągnęły do nocy, aż ksiądz się opamiętał, że pora, i dał znak.
Ruszyli do ostatniego kopca, drogą wzdłuż lasu, niskiemi zaroślami jałowców i sośnianej młodzi.
Ksiądz zaśpiewał: „Serdeczna matko“, a wszystkie, jak jeden człowiek, zawtórowali wielkim głosem, aż bór zajęczał i echami oddawał, wesele bowiem przepełniało duszę, taką moc dając piersiom, że śpiew zrywał się kiej burza wiośniana i chlustał nad bory słupem rozognionych uniesień...
A że sporo narodu przybyło, to już zapchali całą drogę, szli także i borem między drzewami, szli i nad polami, że całe podlesie zaroiło się ludźmi a hukało pieśnią niebosiężną.