Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 354 —

nicznej zjadliwości — a po tym uśmiechu poznalibyśmy, że człowiekiem, który z takiem silnem zajęciem przypatrywał się idącemu polem Trokimowi, jest — Szachin, handlarz dusz...
Kampańczyk szedł wesoło przez pole i gwizdał przez zęby, a Bimbasza podzielając dobry humor swego pana, skakał, naszczekiwał radośnie, i uganiał się z pustoty za każdą podlatującą wroną...
Coraz bardziej malała już postać kroczącego szybko watażki, kiedy z karczmy janczynieckiej wyszło trzech ludzi, i puściło sie w tym samym kierunku, w którym znikał hajdamak.
Trokim minął pole i wszedł na brzeg skalistego jaru. Tu stanął i obejrzał się, ale nie widział nikogo, bo trzej ludzie zasłonieni byli rzędem krzaków, co rosły na krańcu pola... Trokim spuścił się do jaru i przepaścistemi ścieżkami szedł dalej krokiem pewnym i szybkim.
Gdyby mu co chwila nie zasłaniały widoku odłamy skał i ściany wąwozów, byłby może na pierwszym lepszym skręcie dostrzegł, jak trzy postacie jakieś pomykały się za nim chyłkiem i prze-