Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 353 —

niosę mu do domu; jak nie weźmie, w nocy na progu położę, przez okno wsypię... Trzecia kupa dla mnie. Ot i po mojemu będzie!
Domawiając tych słów, znalazł się Trokim kampańczyk pod karczmą janczyniecką. Nie wstąpił jednak do niej; skręcił na lewo w pole i szedł ku jarom.
— Dziś zacznę dzielić; prędzej skończę... To Tobie Boże, to tobie oficerze, to tobie hajdamaku.... Aby krzywdy nie było!...
I jakby myśl ta przejęła go prawdziwem zadowoleniem, Trokim zaśmiał się, krymkę na bok zasadził, i Bimbaszę pieszczotliwie po kudłach poklepał...
Kiedy Trokim mijał karczmę, nie spostrzegł pewnie, jak przez zamglone szkło okienka wyglądała głowa jakaś ruda, jak z niej błyszczały oczy chytre i okrutne, które utkwiły w postaci hajdamackiej z wyrazem dzikiej, wstrętnej uciechy...
Gdyby nie brudne szybki karczemnego okna, widzielibyśmy, jak po cienkich, sinych ustach tej twarzy bladej i obrzękłej zaigrał uśmiech pełny demo-