Przejdź do zawartości

Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I nagle uświadamia sobie, jak jest wszystkim obojętny, jak zbyteczny i jak dalece jest niczem!
— Patrzysz dziś na wszystko przez czarne okulary. W dniach ostatnich spoważniałeś, zmieniłeś się, tak że cię ledwo poznać mogę. Może popróbujesz pastylek?
— Dziękuję, odłóżmy to na później. Zaczynam sobie nie dowierzać. Czemże bo jestem? Młodzieńcem, który chce żyć spokojnie i szczęśliwie. Niedawno jeszcze uważałem to pragnienie za rozsądne, ale prąd współczesnych myśli szarpie mną. Nie dam się porwać, ale stulecie moje szepce mi w ucho: Nie uważaj życia za przepiękny dar, ale odrzuć je precz od siebie i polej krwią własną czysto umieciony plac publiczny, obojętne który. Zresztą nie musisz tego naprawdę dokonać, chcę jeno, byś nabrał takiej ochoty. Potem idź i zamknij się w swej pustelni. Nie mamy dziś zwyczaju skrapiać placów publicznych krwią własną, ale jest to w każdym razie ładny frazes! Otóż... życie wieku dziewiętnastego nie jest życiem, ale rezonowaniem.
— Jakiż dziwny dziś jesteś! — szepnęła.
— Jeśli gdzie jeszcze żyć można w duchowej równowadze, to tutaj, przeto zostałem w Rzymie. Ale i tutaj usprawiedliwiam swe nazwisko.
— Twe słynne szczęście przemienia się w nieszczęście, widzę. Ale powiedz, co myślałeś, mówiąc, że usprawiedliwiasz swe nazwisko? Czy prawdą jest, żeś się przedtem zwał Alenius? Nie mówiłeś mi dotąd, czemu je zmieniłeś?
— Po śmierci matki zostałem sam i obcy w tem mieście. Mając pełną głowę łaciny, przesunąłem głoskę i przed e i tak powstało nazwisko Alienus. Jest