Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rozważ rzecz dobrze i nie dawaj Najwyższemu tego, co zostało zanieczyszczone przez spadnięcie na ziemię.
Hans Alienus zatknął nóż za pas i stanął pośród innych, którzy, skrzyżowawszy ramiona, utworzyli szpaler dla króla.
Sardanapal odrzucił głowę i rzekł:
— Chcę zwołać radę i wydać rozkazy! Nie chcę patrzeć na przerażone twarze. Ślepy jest ten, kto nie widzi, że dzień jutrzejszy niesie nam najzawrotniejszą rozkosz życia. Kuchciki moje nie mają tak aromatycznych ziół, jak te które otrzymam od wrogów. Podniebienie me nie znosi już słodkich śliwek i kwaśnego wina, ale ducha mego przepaja rozkosz i straszliwe dostojeństwo upadku. Najdumniejszym triumfem życia nazywam tak zginąć, by okrzyk radosny przygłuszył pękanie murów i tętnił echem przez liczne tysiąclecia.
Postąpił kilka kroków, przed nim zaś niosło dwu rzezańców oburącz pochodnie. Na lewem ramieniu mieli pletnie. W progu obrócił się i powiedział głosem głębszym, surowszym, o miękkiem brzmieniu.
— Kapłani moi opowiadają o pewnym człowieku, który sporządził na rozkaz jednego ze swych bogów, okręt, by się ocalić z powodzi, w której zemsta Boga pogrążyła ziemię. Nie znam nikczemniejszego człowieka. Żaden z oszukanych małżonków mego miasta, żadna z kłótliwych kumoszek, nikt ze strachopłotów uciekających przed strzałą, nikt powiadam nie poniżyłby się wobec swego rodu, jak ten człowiek właśnie. Winien był zmarszczyć brwi, skrzyżować ramiona na piersiach i odpowiedzieć swemu Bogu: Niwecząc mój ród, jesteś moim wrogiem, ja zaś nie chcę uciekać. Powinien był czekać w pełnej godności