Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O ile pan zdaje sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się obecnie znajduje, łatwo dojdzie pan do wniosku, że o wiele lepiej uczyni, gdy z nami nie będzie zadzierał.
— Pan ma rację — przytaknął mu Wołkow. Co mam tedy uczynić?
— Przede wszystkim — zabrał w tym miejscu głos Bajgełe — wypić po kieliszku.
Wołkow nie wzbraniał się. Wychylił dużą szklankę czystej i, zacierając ręce, rzekł:
— Jestem wasz człowiek. Możecie ze mną mówić otwarcie.
Krygier kiwnął głową na Janka, który przemówił:
— Po pierwsze musisz nam powiedzieć, ile pieniędzy było w teczce. Po drugie, podział zrobimy na równe części. Musisz pamiętać o tym, że miałem jelcze dwóch pomocników i „uganiacza“, ogółem więc pięć udziałów.
— A pieniądze, które zabraliście z kasety? — zapytał Wołkow.
— Będą objęte rozliczeniem — wyjaśnij Krygier. — Uważamy cię za równego spólnika.
— Więc czego jeszcze chcecie ode mnie? dziś mam dyżur w Urzędzie Śledczym.
— Nie żądamy mało, ale też nie żądamy dużo — rzekł Krygier. — Nasze warunki są: zostaniesz stałym spólnikiem naszej bandy. Zachowując stanowisko komisarza policji, możesz nam oddawać bezcenne usługi. A wzamian — otrzymywać bodziesz zyski wszystkich naszych wypraw. Dla nich będziesz komisarzem — dla nas wiernym towarzyszem.
Za wiele żądasz ode mnie! — oburzył się Wołkow. — Tak podłym nie mogę być przez całe życie!
— Tak podłym? — parsknął śmiechem Krygier. — Czyż trzeba było większej podłości od tej, której