Strona:Szpieg powieść historyczna na tle walk o niepodległość.pdf/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
296

— Bogu niech będą dzięki! — zawołał wybawca Sary. — Strasznie byłoby umierać taką śmiercią!
Lawton, który zapatrzył się na rozlane szeroko morze płomieni, spojrzał teraz na mówiącego i ku najwyższemu zdumieniu, zamiast jednego ze swoich ludzi zobaczył kramarza.
— Ha! szpieg! — wykrzyknął. — Na Boga! zachodzisz mi drogę jak upiór.
— Kapitanie Lawtonie — rzekł Birch, opierając się o parkan, pod który schronili się tymczasem — jestem znów w pańskiej mocy, bo nie mogę ani uciekać, ani się bronić.
— Sprawa Ameryki drogą mi jest jak życie — rzekł kawalerzysta — ale i Ameryka nie może żądać od swych dzieci, by zapominały o wdzięczności i honorze. Uciekaj, nieszczęsny człowiecze, póki cię nie zobaczą, bo nie będzie w mojej mocy ocalić cię wtedy.
— Oby ci to Bóg nagrodził i dał ci zwycięstwo nad nieprzyjaciółmi — rzekł Birch, ściskając dłoń dragona z żelazną siłą, której powierzchowność jego nie znamionowała.
— Stój! — zawołał Lawton — jedno słowo! — Jestżeś tem, czem się być wydajesz? Czy podobna, żebyś był...
— Królewskim szpiegiem — przerwał Birch, odwracając twarz i usiłując wyrwać rękę.
— Idź więc, nieszczęsny — rzekł kawalerzysta, odtrącając go — chciwość czy obłęd zawiodły szlachetne serce na manowce.
Blask płomieni zataczał wielki krąg dokoła zgliszczy, ale zaledwie Lawton wypowiedział te słowa, chuda postać kramarza przemknęła jak cień po oświetlonej przestrzeni i znikła w ciemnościach.
Lawton patrzył chwilę w to miejsce, gdzie widział tego niepojętego człowieka, poczem, schyliwszy się nad bezprzytomną wciąż Sarą, wziął ją na ręce i zaniósł jak uśpione dziecko, by oddać zrozpaczonej rodzinie.