Ilość i rozmaitość gości przyczyniła wiele gospodarskich trudów pannie Joannie Peyton. Pokrzepieni nocnym spoczynkiem wszyscy prawie wrócili do normalnego stanu zdrowia, wyjąwszy młodziutkiego kapitana dragonów, o którego tak bardzo troszczył się Dunwoodie. Rana tego oficera była ciężka, chociaż, jak doktor wciąż upewniał, nie przedstawiała groźnego niebezpieczeństwa. Jego kolega, jakeśmy to już widzieli, wstał był z łóżka, a Henryk Wharton przespał noc wybornie; dręczyły go tylko sny, że jakiś chirurg-nowicjusz amputuje mu rękę. Ale ponieważ okazało się to tylko snem, więc młodzieniec zbudził się znacznie pokrzepiony, i doktor Sitgreaves uspokoił go doreszty zapewniając, że za dwa tygodnie będzie już zdrów zupełnie.
Przez cały ten czas pułkownik Wellmere nie pokazywał się wcale. Zjadł śniadanie w swoim pokoju, i pomimo znaczących uśmiechów doktora oświadczył, że czuje się bardzo chorym i nie może wstać z łóżka. Zostawiwszy go więc przetrawiającego doznane upokorzenie w samotności, chirurg wrócił znów do łóżka