Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zerwanie stosunków z doktorem przypadło na końcowe stadjum jego studjów na technice. W parę dni potem Gniewosz zdał pierwszy egzamin inżynierski i objął skromną posadę w fabryce maszyn. Po raz pierwszy od dwóch lat odetchnął pełną piersią. Stanął nareszcie „na własnych nogach“.
Odtąd intenzywna praca w fabryce wypełniała mu szczelnie godziny poranne aż do obiadu. Popołudnia poświęcał Krystynie. — Spędzał je częścią na Powązkach, u jej mogiły, częścią na przechadzkach w okolicy willi przy Leśnej. Zwłaszcza te przechadzki miały niewysłowiony urok.
Cicha, samotna ulica ujęta w ramiona alei lipowej przeistaczała się w kaplicę wspomnień. Tu z poza krat żelaznych sztachet, krzyżowej plecionki siatek przeglądały zadumane wnętrza ogrodów, frontony will — tam z muru spływały w bezwładzie welony bluszczu przetkane warkoczami róż, ówdzie wysrzelał z poza furty gromnicą smutku cyprys. Wieczorne słońce rzucało na zakątek melancholijny uśmiech rozstania lub rozżagwione na szybach okien i werand święciło przedzgonne swe gody. Po chodnikach, ogrodowych drożynach, po ścianach will i murach czołgały się cienie. Nadchodził zmierzch.