Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rymentów, bo stały mu się synonimem oków nałożonych na jego młode życie. Z czasem dostrzegł poza swym „impressario“ i opiekunem w jednej osobie kryjące się moce zaświatów, które wybrały sobie jego, Jana Gniewosza za narzędzie do swych ciemnych) często kapryśnych, nieraz groteskowych celów. One to zdawały się kierować jego losem i ilekroć próbował wyzwolić się z pod ich wpływu i pójść po linji własnych uczuć i pragnień, zawracały go z drogi i przypominały mu „właściwe“ jego zadania i obowiązki. Dwukrotnie już dały mu odczuć swą wolę: raz, odsuwając od niego córkę ogrodnika, po raz wtóry niszcząc brutalnie bezcenne życie Krystyny.
Tak mu się teraz przedstawiało jego dotychczasowe życie obserwowane w perspektywie ubiegłych lat dwudziestu sześciu. Po dotarciu do tej koncepcji Gniewosz zdecydował się na nieubłaganą walkę z zaświatem. Musiał choćby za cenę życia zrzucić z siebie nienawistne pęta i przestać być niewolnikiem. Przeczucie mówiło wprawdzie, że będzie to walka z własnem przeznaczeniem, lecz się nie uląkł. Wołał zginąć niż odgrywać rolę łątki przesuwanej palcami chimerycznych jaźni. Zresztą mógł zwycię-