Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lometrze zatrzymał wóz definitywnie. Po długich pertraktacjach stanęło na tem, że panowie pójdą sobie dalej sami, przenocują w Bańkowej Woli, jeśli tak im się podoba, a on, Mateusz przyjedzie po nich nazajutrz rano i zabierze ich z powrotem z tego miejsca, w którem teraz z wozu wysiedli. Radzi, nieradzi puścili się piechotą ku majaczącej przed nimi zagrodzie, podczas gdy woźnica zaciąwszy konie, skwapliwie pomknął na nocleg ku najbliższemu przysiółkowi oddalonemu o dobre trzy mile.
Koło 7-mej wieczorem „ekspedycja“ weszła do wnętrza nawiedzonego domu. W jednej z izb na prawo znaleziono resztki suszu i zapalono nim w piecu, bo noc zapowiadała się wyjątkowo chłodna. Po kolacji Janek Gniewosz dziwnie niespokojny od chwili przekroczenia progu domu zapadł samorzutnie w głęboki trans. Będziński i Przysłucki ułożyli go na zarzutkach pod jedną ze ścian i podnieceni nerwowo czekali na rozwój objawów.
Wystąpiły niebawem w tempie szybikiem, dramatycznem. Z ciała śpiącego chłopca zaczął wywiązywać się silny, mlecznobiały wysiąk, z którego po paru minutach wyodrębniły się dwa wyraźne kształty ludzkie. Poznali je zaraz; była to postać ponurego