Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakoż przeszło. I nazajutrz Janek znów asystował ojcu przy kowadle.


Lecz wypuszczone raz z uwięzi siły, odtąd co pewien czas dawały znać o sobie, jakby chciały zaznaczyć, że mają już do kuźni pewne prawa i że tu jak u siebie gazdują. Dom kowala w krótkim czasie zasłynął w okolicy z powodu tych hałasów i stał się celem częstych pielgrzymek spragnionej cudowności gawiedzi. Szymon Gniewosz nie bardzo był rad tym ustawicznym nagabywaniom, gdyż przeszkadzały w pracy, a nie przynosiły najmniejszego pożytku. Tak upłynęło lat parę.
Aż pewnego dnia przybyło z wizytą kilku eleganckich i bardzo poważnie wyglądających panów z miasta. Jeden z nich, zdaje się kierownik wyprawy, przedstawił Gniewoszowi najpierw swoich kolegów jako lekarzy-psychjatrów z Warszawy, a następnie siebie jako dyrektora kliniki chorób nerwowych na Żoliborzu.
Nazywał się dr. Będziński i przybył tu w charakterze naczelnika komisji psychiatrycznej dla zbadania niezwykłych fenomenów, których sława dotarła aż do stolicy. —