Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go pomocnika. — Czy mi się to wszystko przyśniło, czy pałę zalałem przed niedzielą?
— Zaśby tam, panie majstrze! Wszystko szczyra prawda.
— Hm... Widziałeś tę hecę na własne oczy?
— A juści.
— No a wy, reszta? — objął wzrokiem cały swój personel.
— Jak Bóg na niebie prawda! — odpowiedzieli mu chórem. — Widzieliśmy od początku do końca.
— A no, kiedy tak, to dalej do roboty! Trza dogonić stracony czas.
I znów zagrały żelazną pieśń kowadła i młoty...
Nazajutrz Janek kowalów leżał w izbie dzień cały blady jak truchło i rozbity jak pogruchotany garniec. Skarżył się, że go wszystko boli i że czuje słabość w każdym członku, jakgdyby go ktoś tęgo wygrzmocił. Stary zasępił się i zgryzł tem niemało.
— Może ci przetrąciło kości wczoraj w szopie?
— Ej nie. tatulu. Nie tknęło mnie nigdzie ani razu, dopokiśma byli wszyscy razem pod dachem. A potem uciekłem stamtąd wraz z wami. To coś innego. Da Bóg, jutro przejdzie.