Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Może niechrzczone? — rzuciła przypuszczenie kowalowa.
— Wszystkoć możliwe u tych miejskich drapichróstów. Damy go ochrzcić na wszelki wypadek i przyjmiemy za swego. Może się to przy nas uchowa.
Jak orzekli — zrobili i już nazajutrz
w księgach metrykalnych królówieckich figurował nowy parafjanin: Jan Gniewosz, syn Szymona, kowala i Pauliny z Przednówków, jego małżonki.


A przydarzyło się to po raz pierwszy ja, koś koło Wielkiej Nocy, gdy chłopiec kończył już rok piętnasty.
Roboty dnia tego w kuźni było co niemiara, ile że czas był podświąteczny i wczesna wiosna sposobna do pracy w polu; raz w raz ktoś wpadał do hamerni i skomlał o możliwie szybkie podkucie konia, to o zrychtowanie popsutej brony, lub o nabicie obręczy na koło. To też szczękało w szopie od razów młotowych jak na djabelskiem klepisku i sypało mietlicami iskier niby w samem sercu piekła. Czeladnicy obnażeni po pas, ociekający potem, czarni od dymu i sadzy uwijali się po kuźni niczem djabły, wyczaro-