Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyraz obłąkańczej radości, a wypełznął piekielny strach. Z głuchym rykiem rzucił się do ucieczki.
Biegł pędem strzały, spuszczonej z cięciwy przez chaszcze surmij i drążni, zarośla ramiennic, cierniste kępy mulgi, aż wypadł między skały. Sylweta jego czarna, wyniosła, uwieńczona esowatą linją węży, mignęła na stożkowatym bloku plaży, przerzuciła się nieprawdopodobnie śmiałym skokiem na blok sąsiedni, przesunęła lotem błyskawicy po bazaltowej platformie i runęła w morze. Lecz go nie dosięgła. W drodze ku otchłani oceanu ciało czarownika natrafiło na wystającą z wody kończystą igłę rafy i wbiło się na nią jak motyl na szpilkę.


Tak skończył Marankagua, pierwszy szaman Itonganów, czarodziej, wróż i lekarz Wielką Medycyną zwany. Zwłoki jego wyschłe na drzazgę i zczerniałe od sołńca i wichrów morskich długo jeszcze rysowały się