Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na — nie mogę tu zostać sama ani na chwilę.
— Więc może odbędziemy tę rewję we dwójkę — zaproponował, nadając słowom ton żartobliwy. — Proszę nie być dzieckiem; taka duża, piękna pani.
— Owszem. Na to się zgadzam.
I wyszedłszy w sień, uchwyciła się mocno jego ramienia.
— Teraz mi raźniej.
Obrzucił drzwi wchodowe i tylne, od ogrodu stożkiem elektrycznego światła.
— Zakrętki na swojem miejscu — stwierdził. — Więc ptaszek jeszcze nie wyfrunął. Napewno znajdziemy go w jednej z izb nar przeciw.
— Ma pan broń przy sobie? Może być potrzebna.
Krzepniewski skierował spojrzenie na fuzję swoją w kącie sieni.
— Nabita?
— Oczywiście. Lecz wolę jej nie używać. Mam tu coś lepszego.
Wskazał na kolbę rewolweru, wychylającą mu się z olstra u lewego boku.
— Proszę mieć go na wszelki wypadek w pogotowiu.
— Jak pani uważa — zgodził się i wziął broń do ręki. — A teraz naprzód!
Otworzył drzwi wiodące do pierwszego