Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słyszałem. Ktoś widocznie przed nami wszedł do domu, ukrył się w jednej z izb po drugiej stronie i teraz łazi po sieni.
— Może to gospodarz tej rudery?
— W takim razie nie miałby powodu ukrywać się przed nami i śmiało wszedłby tutaj. Musimy to zaraz wyjaśnić. Pozwoli pani, że wyjdę do sieni — rzekł, łagodnie uwalniając rękę z jej kurczowego uścisku.
— Tylko proszę nie wychodzić poza obręb domu; nie chciałabym zostać samą w tej izbie. Boję się czegoś. O! Słyszy pan? Wciąż chodzi. Co za ciężki, wlokący się chód...
Rzeczywiście słychać było za drzwiami człapiące kroki kogoś jakby obutego w drewniane chodaki.
— Kto tu do licha? — krzyknął Krzepniewski, otwierając gwałtownie drzwi i wżerając się oczyma w mroczną przestrzeń sieni.
Kroki umilkły. Krzepniewski puścił snop światła z elektrycznej latarki wzdłuż kurytarza... Nie odkrył nikogo.
— Proszę wrócić tu do mnie — usłyszał za sobą szept pani Wandy. — Boję się...
— Muszę zbadać drugą stronę domu; może tam ukrył się nieproszony gość.
— Nie, nie! — sprzeciwiła się przerażo-