Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzucił ciało omdlałej dziewczyny przez łęk siodła i już wkładał lewą nogę w strzemię, gdy spostrzegł nad sobą straszliwe oczy Czandaury. Szabla króla zawisła nad jego głową powtórnie. Lecz cios jej wstrzymany w drodze przez tarczę sprzymierzeńca drasnął mu tylko skroń i rozorał głęboko policzek. Marankagua otarł krew rękawem opończy i korzystając z chwilowej bezczynności wroga, odjechał z branką i Mahaną w pełnym galopie.
Czandaura nie mógł już ich ścigać. Cios zadany szamanowi był ostatnim wysiłkiem, na który umiał się zdobyć w tej chwili. Wyczerpany upływem krwi zesunął się nieprzytomny z siodła na ziemię. Znalazła go Wajmuti i z trudem zawlokła do chramu. Potem z jękiem i płaczem pobiegła do Huanaki. Gdy przyszli do świątyni wodzowie i kapłani, zastali Czandaurę pogrążonego wciąż w mrokach niepamięci. Arcykapłan skropił mu twarz jakimś ożywczo pachnącym płynem i wcedził w usta parę kropel „guarapo“. Król otworzył oczy i zapytał:
— Gdzie Rumi?
A gdy mu nikt nie odpowiedział, znów przymknął ociężałe powieki...