Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wydze przyda się ten narkotyk do oszukiwania nowych sprzymierzeńców. Zechce znów wśród Czarnych odgrywać rolę Wielkiej Medycyny i Itonguara.
Izana skrzywił się nieznacznie. Szanował bardzo swego białego kolegę, ale nie mógł przyzwyczaić się do jego przekleństw. Czuł przed niemi trwogę.
— Nie wzywaj imienia złych duchów niepotrzebnie, Atahualpo — upomniał go.
— W każdym razie — zabrał głos Czandaura — są tu jakieś matactwa i pachnie zmową. Musimy przeciwdziałać i to bezzwłocznie. Ty, Atahualpo, każ rozstawić natychmiast silne straże. A ty, Izano wraz z Ksingu, jak było postanowione, jeszcze tej nocy przed zejściem księżyca weźcie swoich ludzi i obsadźcie przesmyki górskie od strony południowej. Ja z resztą wojowników nadciągnę tam w pośpiesznych marszach.
Wszedł Ngahue. Twarz starego wodza zdradzała troskę i niepokój.
— Źle się dzieje królu — mówił zdyszany od wytężonego biegu. — Połowa wojowników spita tongą, hałasuje i rzuca się, jak gromada opętanych.
Czandaura zmarszczył się:
— Kto rozdał pomiędzy nich ziele?
— Sami wzięli od tongalerów.