Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ITONGUAR.

Do osady wrócił orszak pogrzebowy koło 9-tej wieczór. Zanim Rada 10-ciu zdołała zebrać się w wietnicy, wybuchł popłoch.
Ostre, krwawe światło przeszyło ciemności, rozległ się głuchy huk i ziemia zafalowała. Spojrzenia odruchowo podniosły się ponad linję borów, na pogodne, wygwieżdżone niebo, na które wytryskiwały z krateru świętej góry mietlice ognia, dymu i popiołów. Tłum zakołysał się.
— Rotowera się przebudził! Bogini Pele gniewa się na swoje dzieci! Górze nam! Wulkan! Wulkan!
Zasłaniając twarze rękoma ludzie rzucili się do bezładnej ucieczki w stronę morza. Niektórym strach podciął kolana i padali bezradnie na ziemię, inni zataczali się jak pijani lub osłupiałemi oczyma wpatrywali się w coraz to ognistsze siklawy świętej góry. Sytuację opanował Izana. Głosem donośnym, a spokojnym kazał kobietom i dzie-